środa, 14 listopada 2018

4 RST Półmaraton Świdnicki, oraz powroty

Co prawda z tygodniowym opóźnieniem, ale nadszedł czas na opis mojego ostatniego startu, oraz na powrót po przerwie. Co prawda pojawiały się pojedyncze posty ze startów, ale nie był to ciąg postów taki, jak prowadziłem przed przerwą. W tym czasie zebrały się materiały zarówno z tras rowerowych, jak i z wycieczek w góry, są także posty, które już kiedyś były na bloogu, jednak po likwidacji portalu one zniknęły i tutaj w trochę zmienionej formie się pojawią. Stąd też czas na powrót.


Wracam jednak kolejnym startem. Zacznę jednak od statystyki. To był mój szósty półmaraton, po raz trzeci w startowałem w Świdnicy. Pominąłem tylko 2 edycję tego biegu. Poza tym startowałem co rok.


Jest to bieg, w którym nie organizatorzy nie zapewniają koszulek z biegu. Oni są dużo bardziej oryginalni, a w tym roku w pakiecie znalazły się rękawiczki termoaktywne. Na pierwszej edycji były skarpetki, a w zeszłym roku kominy. To pokazuje pewną kreatywność organizatorów.

Aura była deszczowa, do tego zimno i pochmurno. Nie zniechęciło to biegaczy. Stawili się tłumnie na starcie i równo o godzinie dwunastej bieg wystartował.

Pierwsze 6 kilometrów biegłem poniżej 6 minut na kilometr, co było dla mnie niesamowitym efektem przygotowań. Chociaż kostka brukowa, która jest ułożona na dwóch krótkich odcinkach trasy nie ułatwiała biegu, to przy początkowo niespożytych siłach nie była aż tak odczuwalna.

pierwsze powyżej 6 minut na kilometr złapało w momencie wbiegnięcia do Opoczki. Od tej pory co do Bojanic trzymałem niemal jedno tempo. Za Bojanicami przekroczyłem 7 minut, jednak niedługo potem wróciłem do szybszego biegnięcia, coś w granicach 6:30-6:50 na kilometr. Sił w nogach brakło mi dopiero w połowie Bystrzycy Dolnej.

Mimo to na trzy kilometry przed metą zacząłem ciągnąć innego półmaratończyka. Mimo braku w nogach, kondycja i tempo pozwoliły nawet na rozmowę i wspieranie towarzysza drogi, a nawet na małą złośliwość, o której za chwilę.


Końcówka na nowo zrobionej bieżni była finiszem. Przyśpieszyłem, jednak czując jak nogi mi się uginają w głowie miałem "tylko nie padnij przed metą". Bieg skończyłem może dla innych bez szału, jednak dla mnie z rekordowym czasie 2:19:23.

Półmaraton Świdnicki nie jest tylko biegiem samym w sobie są ciekawe sposoby kibicowania, zabawne sytuacje, i dobra impreza. na Trasie zdarzają się ciekawe atrakcje, a jak dla mnie śmieszne sytuacje.

Jeszcze w Świdnicy  kibicowały nam warzywka, a dokładniej ludzie promujący w ten sposób zdrową dietę. Na wylocie ze Świdnicy harcerze rozstawili swoje spa.

Oczywiście jak co rok dopisali kibice z Bojanic. Poza tradycyjnym łóżkiem z kroplówką i bańką na wino, przywitali biegaczy patriotycznie rozstawionymi wzdłuż drogi flagami Polski, i Józefem Piłsudskim na nieoficjalne premii górskiej. Także podobnie jak w zeszłym roku, także i w tym częstowali domowej roboty kompotem.

Kolejną grupą warto uwagi byli kibice na początku Burkatowa z wielkim kartonowym transparentem o treści "Kenijczyków tu jeszcze nie było".

Warto jeszcze wspomnieć o mojej małej złośliwości, ale raczej w celu rozbawiania towarzysza ostatnich kilometrów. Gdy słyszałem już po oddechu jak bardzo ma już dość tego półmaratonu (bardzo głośny ciężki oddech), zaintonowałem mu "Anielski Orszak". W sumie jego to tez rozbawiło.

Warto brać udział w tego typu imprezach. Pokazuje to nasze możliwości, daje trochę zabawy i w jakiś sposób integruje z innymi ludźmi.

Podobało Ci się? Podziel się tym poprzez suba. Zapraszam tez do mojej strony na facebooku. A za tydzień kolejny wpis, na który już teraz serdecznie zapraszam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz