środa, 27 września 2017

Szpiczak i grzyby

Ostatni weekend nie był zachęcający do wędrówek. Mimo to udało się w sobotę znaleźć parę godzin bez deszczu, by wybrać się na spacer w góry, a przy okazji pozbierać trochę grzybów. Zacznę od celu wędrówki, a potem coś o grzybobraniu.

Celem wędrówki tym razem był szczyt na granicy Polsko-Czeskiej o nazwie Ruprechticki Szpiczak. Mierzy on 830 m. n. p. m. i znajduje się w paśmie Gór Kamiennych. Jest to miejsce szczególnie uczęszczane przez Czechów, którzy postawili tam także swoją infrastrukturę z wieżą widokową.
Ruprechticki Szpiczak widok ze szlaku

Ja poszedłem jednak ze strony polskiej zaczynając z Ustronia koło Głuszycy. Początkowo droga była oznaczona jedynie szlakiem tutejszej strefy MTB. Jest to dość szeroki trakt, o łagodnym podejściu. do oznaczonego szlaku pieszego do miejsca docelowego ciągnie się przez niecały kilometr.

Dochodząc do skrzyżowania trzeba skręcić w szlak niebieski w prawo. Tutaj zaczynają się dość strome podejścia, ale nie są one długie. W międzyczasie odsłaniają się piękne widoki na stronę polską w kierunku Głuszycy i na stronę czeską w kierunku Bromova. Szlak idzie wzdłuż granicy.


widoki ze szlaku

Na szczycie jest widoczna z daleka wieża widokowo- przekaźnikowa. na którą wchodzi się przez niewielki budynek. obok jest kilka stolików z ławkami i miejsce na ognisko. Widać tutaj tez rękę Czechów, którzy dbają o to by było gdzie pozbyć się śmieci bez zaśmiecania lasu. Postawili na szczycie kilka prowizorycznych koszy na śmieci i te kosze są przez nich regularnie opróżniane. Dzięki temu panuje tutaj porządek.
wieża widokowa na Szpiczaku
tak Czesi gospodarują na szczytach górskich

Następnie ze szczytu niebieskim szlakiem schodzi się w dół. Na rozdrożu trzeba skręcić w prawo by dotrzeć do miejsca z którego się wystartowało. tutaj także moją uwagę zwróciła kolejny drogowskaz z czeskimi oznaczeniami. Na całej trasie nie znalazłem żadnego polskiego drogowskazu.


Niedaleko przed Ustroniem zauważyłem także niewielki cmentarz. Zachowała się w nim jedna tabliczka na grobie niemowlęcia, która wskazuje, że ten cmentarz jest z okresu tuż przed Pierwszą Wojną Światową. Znajdujące się tutaj znicze wskazują, że mimo to, że był to cmentarz niemiecki, przedwojenny, to są osoby, które nadal dbają o tutejsze groby.
poniemiecki cmentarz w lesie

Schodząc dalej tą drogą wyszedłem w tym samym miejscu, w którym zacząłem. Droga nie była długa, gdybym szedł tylko drogą, to byłoby około sześciu kilometrów. Ale nie szedłem samą drogą, a trochę kluczyłem z powodu grzybów.

Nie był to cel mojej wędrówki, jednak przy okazji dużego wysypu postanowiłem pozbierać trochę grzybów. kluczyłem więc między drzewami zbierając podgrzybki. Osobiście nie znam się na grzybach, ale nie byłem sam, bo był ze mną mój tata. odchodziliśmy do 20 metrów od drogi i mimo tego, ze przed nami przebiegły sarny tratując trochę grzybów, to zbiory jednak były.





Było też dużo grzybów niejadalnych i trujących, którym robiłem zdjęcia, zostawiając je.

Najbardziej znane grzyby trujące muchomory czerwone
 1
2


Całe to opisane miejsce jest dość fajne, można się tutaj wybrać także z dziećmi. Droga jest krótka, a mimo dość stromych podejść to dotarcie na szczyt i przebycie tej drogi nie jest dużym wyczynem. zdecydowanie polecam, by wybrać się tutaj na niedzielny spacer, lub zaznaczyć to w swoich planach wypadowych w góry kamienne

małe zbiory

Numerami oznaczam grzyby z pytaniem do was, co to są za grzyby.Tych grzybów oczywiście nie zbierałem. Liczę na wasze odpowiedzi w komentarzach.

Jeśli Ci się podobało to co napisałem to zapraszam do subskrypcji wciskając przycisk obserwuj w prawym górnym rogu w wersji strony na komputer, oraz polub mój fan page na facebooku. link do strony znajdziesz tutaj

środa, 20 września 2017

II Bieg Gladiatora w Bielawie- ciężka przeprawa przez 12 kilometrów

Kolejnym moim startem w tym roku był odbywający się w ostatni weekend Bieg Gladiatora w Bielawie. Jest to tzw bieg surwiwalowy z przeszkodami. W tym roku organizatorzy w ramach imprezy trwającej 2 dni, zorganizowali trzy trasy- trasa junior dla dzieci, liczący 7 kilometrów Bieg Gladiatora Normal, oraz 12 kilometrowy Bieg Gladiatora Extreme. Ja wybrałem tą trzecią.

Już w sobotę przyjechałem, do Bielawy, by zobaczyć część przeszkód. Już wtedy widziałem, że w porównaniu do zeszłego roku to będzie droga do piekła i z powrotem. Przy okazji zgodnie z obietnicą przyjechałem tez kibicować Adzie, która biegła na 7 kilometrów.


W sobotę dodatkowym utrudnieniem był co chwila padający deszcz. Aura nie sprzyjała zawodnikom, a co zabawne, 12 osób na trasie zgubiło buty. Mimo to olbrzymia większość docierała do mety, gdzie dostawali folię termiczną i coś do picia.

przed startem

Te siedem kilometrów nie jest jednak czymś, co jest tematem tego wpisu. Mnie bezpośrednie dotyczyło 12 kilometrów, z którymi zmagałem się w niedzielę. Do bielawy dotarłem tuż przed godziną 10:00. Odebrałem pakiet startowy i poszedłem zobaczyć na pierwszą serie elitte (na dwie pierwsze serie zapisywały się osoby, które walczyły o jak najlepsze miejsca, a na resztę Ci, którzy chcieli się tym bawić i spróbować swoich sił).

pakiet startowy Biegu Gladiatora

Miałem wyznaczony czas startu na 11:40. przygotowanie do startu zacząłem około 11:00, a o 11:30 była rozgrzewka prowadzona przez trenera zaproszonego przez organizatorów. Następnie wziąłem dwie opony, które były niezbędnym atrybutem pierwszej przeszkody i ustawiłem się na starcie. Równo o 11:40 wystrzał z armaty zaciągniętej z fortów Srebrna Góra oznajmił start.

armata ogłaszająca start każdej serii. Została przywieziona
ze Srebrnej Góry

Na początek rundka z oponami na ramionach i dalej biegiem w pola, gdzie czekały przeszkody zrobione ze stogów siana, przez które trzeba było przeskoczyć. Następnie czekały góry ze swoimi przeszkodami złożonymi z lin, kłód i błota. Najtrudniejsze jednak nie były te przeszkody, ale podbiegi i zbiegi, które towarzyszyły przez prawie cały odcinek i były bardzo strome.

Po wydostaniu się z gór trasa biegu prowadziła znów na teren zbiornika TKKF Sudety Po drodze jednak zdarzyła mi się mało przyjemna przygoda. W buta wbił mi się kawałek rozbitej butelki po piwie. Po usunięciu jej pobiegłem dalej na kolejną grupę przeszkód. Tym razem były to pochylnie, drabinki, drążki i rura przez która trzeba było się przeczołgać.

Następnie była moim zdaniem jedno z ciekawszych zadań. Na sznurkach były porozwieszane krążki i trzeba nie dotykając ziemi przedostać się na drugą stronę stojaka. Aby sięgnąć kolejnego krążka trzeba było się trochę rozbujać. Przeszkoda była pokonywana na dwa sposoby, albo o własnych siłach, albo na plecach kogoś innego.4

Dalej wzorem zeszłego roku był skośny potwór, którego udało mi się w tym roku pokonać sposobem. Wspiąłem się bokiem, a siedząc na górze wciągnąłem kilka osób. potem skok na siano i biegiem do skakania po samochodach.

Tak wyglądało z przeszkodami, a było ich o wiele więcej. 2 razy przechodziło się przez jezioro, w którym woda była zimna. Było jeszcze więcej błota, tym razem grząskiego, że można było w nim buty zgubić. Droga przebiegała tez przez Bielbaw. Było przerzucanie opony od traktora, tzw. porodówka, która była ciężka i nie wiem, czy bym dał sobie radę bez pomocy. podobnie jak w zeszłym roku była powtórka z matury, a ja dostałem pytanie o najwyższą górę Australii (Góra Kościuszki).

Na koniec biegu do pokonania był kontener z wodą z lodem. Zimna już nie czułem, ale szok termiczny i tak nie dał mi oddychać. Potem skok przez dogasające ognisko i przejście techno namiotu (bardziej pasowałaby mi nazwa hasz komora), opony, 4 metrowa ściana na którą nie miałem motywacji by się wspiąć.

Za ścianą czekali amerykańscy futboliści. Chciałem jednego obalić wchodząc nisko w nogi. Niestety przeczytali mój zamiar i jeden ustawił się nisko do ziemi, a drugi go zaasekurował. Przez to odbiłem się od nich jak od ściany.

Za nimi była już meta, a na niej odebrałem medal, izotonik i folię termiczną, a oddałem czip, który służył do pomiaru czasu. Po kilku minutach przeraźliwie zmarzłem (jednak udało mi się nie przeziębić)

ja mokry i wykończony po biegu

Bieg był moim najtrudniejszym do tej pory startem, trudniejszym nawet od Półmaratonu Szlakiem Riese. W niedzielę biegło dużo mniej osób niż w sobotę, a to mówi samo za siebie. Organizacja biegu była dobra, a moja reklamacja odnośnie zczytania czasu (na początku nie sklasyfikowano mnie) była bardzo szybko uznana i kontakt z organizatorem był w pełni kulturalny, organizator okazał duże zainteresowanie tym faktem, który też był marginalny (może 3 przypadki na wszystkie biegi).

Jest bardzo dużo zdjęć z biegu, które organizator zamieścił na swoim profilu na fb. Warto je obejrzeć dla zobrazowania tego o czym tutaj pisałem.

Jeśli spodobało Ci się to co tutaj piszę, to zapraszam do subskrypcji strony wciskając przycisk obserwuj w prawym górnym rogu w wersji na komputer, oraz na swój fan page na fb. Link znajdziesz tutaj.

środa, 13 września 2017

Ślęża- Góra słowiańskiej kultury

Szukając ciekawych miejsc do spędzenia wolnego czasu, wyskoczenia gdzieś na weekend, czy zwykłego spaceru po pobliskich górach nie można zapomnieć o Ślężę. Jest to szczyt górski zaliczający się do Korony Gór Polski. Jest pochodzenia wulkanicznego i jest to jedno z popularniejszych miejsc odwiedzanych przez mieszkańców Wrocławia.

Jadąc pierwszy raz od strony Wrocławia (do tek pory jeździłem że Świdnicy) moją uwagę przykuł maszt przekaźnikowy który rzuca się w oczy już z daleka. Z daleka wygląda jak Wieża Elfia. Warto pamiętać, że jednak ta wieża stoi w Paryżu, czyli w mieście, a tutaj jest to jednak góra. Może to jest kwestia estetyczna, jednak wizerunkowo nie wygląda to zbyt ciekawie w tym miejscu.

Choć na górę prowadzi kilka szlaków, to szczególnie uczęszczany jest szlak żółty z przełęczy Tąpadła. Na samej przełęczy znajdują się dwa duże parkingi, które pomimo swojej wielkości, i tak są za małe. Jest też tutaj miejsce do rozpalenia ogniska i piknikowania.

Przełęcz Tąpadła przy wyjściu na 
żółty szlak na szczyt

Trasa proponowanym szlakiem zajmuje około 45 minut do godziny drogi. w większości pnie się pod górę. Miejscami między drzewami są prześwity, które odsłaniają nam niesamowite widoki na to co znajduje się dookoła góry.


prześwity między drzewami ze szlaku żółtego

Mniej więcej w połowie drogi na szczyt jest doskonale przygotowane miejsce na postój i odpoczynek. znajdują się tam ławeczki, oraz szałas, który w jakimś stopniu może osłonić przed deszczem. Wielu turystów tutaj odpoczywa ciesząc się otaczającą przyrodą.

w oddali widoczny szałas (altana) 

Kawałek drogi za altaną zaczyna się krótkie zejście w dół, a kawałek dalej kostka brukowa. są to znaki, że szczyt jest bardzo blisko. Tuż przed szczytem po lewej stronie można dostrzec wieżę widokową znajdującą się na skalnej półce na szczycie góry. 200 metrów dalej wyjdziesz na polanę na szczycie. Pierwszym zabudowaniem tutaj jest grota Bolka II znajdującą się pod kościołem na Ślęży. Na Po prawej stronie jest wieża opisana powyżej wraz z zabudowaniami potrzebnymi do przekazywania sygnału. za tą wieżą jest schronisko górskie na Ślęży. Mimo tego, ze jest zaniedbane, to jednak cieszy się nadal dużą popularnością. Na lewo od schroniska jest altana, oraz naturalny taras widokowy, z którego można podziwiać pejzaż od Wrocławia do Świdnicy.

Dalej na lewo pod drzewem znajduje się kamienny niedźwiedź, figura kultyczna zamieszkujących tu kiedyś Ślężan. Powyżej figury znajduje się kościół. pierwotnie był on budowlą romańską, jednak potem został przebudowany na stan obecny. Prowadzą do niego schody. Został on uratowany przed zawaleniem, jednak nadal czeka go wiele pracy.

kościół na szczycie Ślęży

Obchodząc kościół można dotrzeć do wieży widokowej. Wstęp na nią jest bezpłatny, ma kilka pięter i wchodzi się na nią po drabinie. Druga wieża widokowa jest wieżą kościelną i tutaj (podobnie jak do podziemi kościoła) trzeba wykupić cegiełkę. Ciekawe widoki roztaczają się tez z małego tarasu przed kościołem, po prawej stronie od wejścia.
Widok z tarasu pod kościołem

Miejsce to jest popularne wśród mieszkańców Wrocławia. Jest to ciekawa opcja wycieczki na niedzielę. Podejście bardzo lekkie i przyjemne, choć poleciłbym ubranie typowe w góry. Miejsce jednak moim zdaniem jeszcze jest trochę zagospodarowane bez pomysłu (brakuje tu ławeczek, koszy na śmieci). Może z czasem znajdzie się jednak dobry gospodarz.

Jeśli spodobało Ci się to co tutaj piszę to zapraszam do subskrypcji wciskając obserwuj w prawym górnym rogu w wersji na komputer, oraz do polubienia strony na facebooku. link znajdziesz tutaj

środa, 6 września 2017

Wyprawa rowerowa na Jurę Krakowsko-Częstochowską cz.1 Wrocław- Częstochowa

wizualizacja przejechanej drogi z Wrocławia do Częstochowy

Jednym z zamierzeń przy pisaniu tego bloga jest opis moich dłuższych wypraw. Jest to coś co można potraktować jako propozycję do ciekawego spędzenia urlopu, lub jako ciekawostkę, coś co ruszy wyobraźnie i pomoże marzyć o ciekawych przygodach. Mnie takie spotykają i chętnie się nimi dzielę. Tak jest z opisywaną tutaj moją drugą wyprawą rowerową. Do pierwszej przez pomorze jeszcze wrócę, ale na razie skupmy się na Jurze.

Ostatni tydzień pracy pracowałem na nockach. dlatego w sobotę jak wróciłem rano z pracy położyłem się spać, dając sobie czas na sen do 12 godziny. Bagaże były spakowane dzień wcześniej, trzeba było tylko przywiązać je do roweru i jechać. Po ogarnięciu się, oraz zapakowaniu roweru wyruszyłem około godziny 14, Jadąc z domu na Wojnowie w kierunku Dobrzykowic. Prowadził mnie GPS zainstalowany w telefonie. 

Pierwszą przeszkodą na drodze był krótki, ale bardzo ulewny deszcz w Chrząstawie Małej. Zatrzymałem się i ubrałem płaszcz przeciwdeszczowy i spodnie nieprzemakalne w których przejechałem kolejne około 40 km czekając na kolejne deszcze. przy okazji sprawdziłem praktyczność zastosowania płaszcza na rowerze zakładając go na siebie z plecakiem i wsadzeniem go w spodnie. Pomysł się sprawdził i mogę go polecić. 

Po przejechaniu około 30 kilometrów dojechałem do pierwszego większego miasta, czyli do Bierutowa. Przejechałem jednak przez nie nie zatrzymując się, ponieważ wiedziałem, że czeka mnie jeszcze długa droga i dojadę późno.

Kolejnym miastem był Namysłów. Droga prowadziła przez rynek w Namysłowie, toteż pozwoliłem sobie na 5 minut przerwy, by porobić zdjęcia wizytówki tego miasta. Z Namysłowa jechałem dalej drogą krajową na Kluczbork. Były to najbardziej monotonne dwie godziny jazdy tego dnia.
Brama miejska w Namysłowie

Po czterdziestu kilometrach jazdy dość rzadko uczęszczaną jak na drogę krajową trasą dojechałem do Kluczborka. Tutaj także pozwoliłem sobie na kilka zdjęć rynku a następnie skierowałem się do parku. Po wyjechaniu z niego objechałem zalew kluczborski i wjechałem na kolejną drogę krajową, ale po około 100 metrach skręciłem do lasu.
Rynek w Kluczborku

Jadąc przez las i pola dojechałem do wioski o nazwie Jamy. Tam właśnie wybiło mi w Endomondo 100 kilometrów do startu z Wrocławskiego osiedla Wojnów. Dalej jechałem bocznymi drogami omijając Olesno, przejeżdżałem kolejne kilometry zbliżając się do celu.

W Przystajni niedługo przed północą trafiłem na imprezę w wiejskiej świetlicy. zatrzymałem się tam, ponieważ poniżej świetlicy był sklep, w którym posiliłem się przed dalszą drogą. Wywołałem tez wśród bawiących się tam ludzi niemałą sensację informacją, ze jadę z Wrocławia. Stamtąd skierowałem się na Truskolasy, a niedługo potem dotarłem do Częstochowy.

Do Jasnej Góry dotarłem ulica poniżej parkingów. objechałem je dookoła jadąc wzdłuż murów klasztoru. Zauważyłem, że główna brama klasztoru była otwarta. Objechałem parking i o godzinie 1:30 w nocy zameldowałem się na campingu Oleńka. Tam rozbiłem namiot, rozpakowałem rower i schowałem go w pomieszczeniu zamykanym na klucz. Gdy szedłem spać powoli zaczynało robić się jasno.

Tego dnia przejechałem niecałe 160 km, co jednocześnie było najdłuższym przejechanym przeze mnie odcinkiem w ciągu jednego dnia. Tempa nie forsowałem, a telefon ładowałem za pomocą tanich power banków. Droga zajęła mi 11,5 godziny.

Jeśli Ci się spodobało to zapraszam do subskrybowania wciskając przycisk "obserwuj" w prawym górnym rogu strony w wersji na komputer, oraz do polubienia mojej strony na facebooku. link do strony znajduje się tutaj.