środa, 20 września 2017

II Bieg Gladiatora w Bielawie- ciężka przeprawa przez 12 kilometrów

Kolejnym moim startem w tym roku był odbywający się w ostatni weekend Bieg Gladiatora w Bielawie. Jest to tzw bieg surwiwalowy z przeszkodami. W tym roku organizatorzy w ramach imprezy trwającej 2 dni, zorganizowali trzy trasy- trasa junior dla dzieci, liczący 7 kilometrów Bieg Gladiatora Normal, oraz 12 kilometrowy Bieg Gladiatora Extreme. Ja wybrałem tą trzecią.

Już w sobotę przyjechałem, do Bielawy, by zobaczyć część przeszkód. Już wtedy widziałem, że w porównaniu do zeszłego roku to będzie droga do piekła i z powrotem. Przy okazji zgodnie z obietnicą przyjechałem tez kibicować Adzie, która biegła na 7 kilometrów.


W sobotę dodatkowym utrudnieniem był co chwila padający deszcz. Aura nie sprzyjała zawodnikom, a co zabawne, 12 osób na trasie zgubiło buty. Mimo to olbrzymia większość docierała do mety, gdzie dostawali folię termiczną i coś do picia.

przed startem

Te siedem kilometrów nie jest jednak czymś, co jest tematem tego wpisu. Mnie bezpośrednie dotyczyło 12 kilometrów, z którymi zmagałem się w niedzielę. Do bielawy dotarłem tuż przed godziną 10:00. Odebrałem pakiet startowy i poszedłem zobaczyć na pierwszą serie elitte (na dwie pierwsze serie zapisywały się osoby, które walczyły o jak najlepsze miejsca, a na resztę Ci, którzy chcieli się tym bawić i spróbować swoich sił).

pakiet startowy Biegu Gladiatora

Miałem wyznaczony czas startu na 11:40. przygotowanie do startu zacząłem około 11:00, a o 11:30 była rozgrzewka prowadzona przez trenera zaproszonego przez organizatorów. Następnie wziąłem dwie opony, które były niezbędnym atrybutem pierwszej przeszkody i ustawiłem się na starcie. Równo o 11:40 wystrzał z armaty zaciągniętej z fortów Srebrna Góra oznajmił start.

armata ogłaszająca start każdej serii. Została przywieziona
ze Srebrnej Góry

Na początek rundka z oponami na ramionach i dalej biegiem w pola, gdzie czekały przeszkody zrobione ze stogów siana, przez które trzeba było przeskoczyć. Następnie czekały góry ze swoimi przeszkodami złożonymi z lin, kłód i błota. Najtrudniejsze jednak nie były te przeszkody, ale podbiegi i zbiegi, które towarzyszyły przez prawie cały odcinek i były bardzo strome.

Po wydostaniu się z gór trasa biegu prowadziła znów na teren zbiornika TKKF Sudety Po drodze jednak zdarzyła mi się mało przyjemna przygoda. W buta wbił mi się kawałek rozbitej butelki po piwie. Po usunięciu jej pobiegłem dalej na kolejną grupę przeszkód. Tym razem były to pochylnie, drabinki, drążki i rura przez która trzeba było się przeczołgać.

Następnie była moim zdaniem jedno z ciekawszych zadań. Na sznurkach były porozwieszane krążki i trzeba nie dotykając ziemi przedostać się na drugą stronę stojaka. Aby sięgnąć kolejnego krążka trzeba było się trochę rozbujać. Przeszkoda była pokonywana na dwa sposoby, albo o własnych siłach, albo na plecach kogoś innego.4

Dalej wzorem zeszłego roku był skośny potwór, którego udało mi się w tym roku pokonać sposobem. Wspiąłem się bokiem, a siedząc na górze wciągnąłem kilka osób. potem skok na siano i biegiem do skakania po samochodach.

Tak wyglądało z przeszkodami, a było ich o wiele więcej. 2 razy przechodziło się przez jezioro, w którym woda była zimna. Było jeszcze więcej błota, tym razem grząskiego, że można było w nim buty zgubić. Droga przebiegała tez przez Bielbaw. Było przerzucanie opony od traktora, tzw. porodówka, która była ciężka i nie wiem, czy bym dał sobie radę bez pomocy. podobnie jak w zeszłym roku była powtórka z matury, a ja dostałem pytanie o najwyższą górę Australii (Góra Kościuszki).

Na koniec biegu do pokonania był kontener z wodą z lodem. Zimna już nie czułem, ale szok termiczny i tak nie dał mi oddychać. Potem skok przez dogasające ognisko i przejście techno namiotu (bardziej pasowałaby mi nazwa hasz komora), opony, 4 metrowa ściana na którą nie miałem motywacji by się wspiąć.

Za ścianą czekali amerykańscy futboliści. Chciałem jednego obalić wchodząc nisko w nogi. Niestety przeczytali mój zamiar i jeden ustawił się nisko do ziemi, a drugi go zaasekurował. Przez to odbiłem się od nich jak od ściany.

Za nimi była już meta, a na niej odebrałem medal, izotonik i folię termiczną, a oddałem czip, który służył do pomiaru czasu. Po kilku minutach przeraźliwie zmarzłem (jednak udało mi się nie przeziębić)

ja mokry i wykończony po biegu

Bieg był moim najtrudniejszym do tej pory startem, trudniejszym nawet od Półmaratonu Szlakiem Riese. W niedzielę biegło dużo mniej osób niż w sobotę, a to mówi samo za siebie. Organizacja biegu była dobra, a moja reklamacja odnośnie zczytania czasu (na początku nie sklasyfikowano mnie) była bardzo szybko uznana i kontakt z organizatorem był w pełni kulturalny, organizator okazał duże zainteresowanie tym faktem, który też był marginalny (może 3 przypadki na wszystkie biegi).

Jest bardzo dużo zdjęć z biegu, które organizator zamieścił na swoim profilu na fb. Warto je obejrzeć dla zobrazowania tego o czym tutaj pisałem.

Jeśli spodobało Ci się to co tutaj piszę, to zapraszam do subskrypcji strony wciskając przycisk obserwuj w prawym górnym rogu w wersji na komputer, oraz na swój fan page na fb. Link znajdziesz tutaj.

5 komentarzy: