Są takie szczyty górskie do których wraca się wielokrotnie przy rożnych okazjach. Można je zdobyć wbiegając, wjeżdżając rowerem, czy wchodząc. Szuka się także różnych okazji. I tutaj okazja była msza święta prowadzone przez jednego z wikarych parafii z której pochodzę w Świdnicy.
Pogoda nie rozpieszczała. Już w piątek przyszło ochłodzenie, padały przelotne deszcze. Nie odstraszyło to nas i tradycyjnie dojechaliśmy do przełęczy Sokolej. Widoki na każdą stronę były niesamowite, odsłaniając nam różne pasma Sudetów zarówno po polskiej, jak i po czeskiej stronie.
Po krótkiej wspinaczce dotarliśmy do Orła, gdzie zatrzymaliśmy się na kawie. Tą kawę mogę zdecydowanie polecić każdemu, kto tamtędy przechodzi. Po krótkim odpoczynku dojechał ksiądz i skierowaliśmy się ku szczytowi.
Na górę dotarliśmy po chwili spaceru. Tutaj muszę wprost powiedzieć, że szczyt jest coraz lepiej zagospodarowany. Pojawił się pomnik często występującego w Górach Sowich muflona, a także powstają tutaj budki z garmażerką. Po chwili odpoczynku ksiądz odprawił mszę.
Po mszy powyżej stoku zrobiliśmy ognisko, przy którym się trochę integrowaliśmy. warto tu wspomnieć o psie, który siedział jak na psa w nietypowej pozie.
W drodze powrotnej zahaczyliśmy o schronisko Sowa. Było to swego rodzaju pożegnanie z tym schroniskiem, ponieważ PTTK wypowiedziało dzierżawę obecnym gospodarzom do końca czerwca. Co tu dalej będzie, ciężko powiedzieć.
Ze Schroniska dotarliśmy z powrotem na Przełęcz Sokolą, a stamtąd samochodem do domu.
Zdecydowanie uważam, ze warto chodzić po górach nawet któryś raz z kolei. Wielką Sowę zdobyłem już niezliczoną ilość razy i jest to najczęściej zdobywany przeze mnie szczyt. Co do mszy na szczycie, jest ona odprawiana w Niedziele od początku czerwca do końca września o godzinie 15:00.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz