Miniony weekend był dość intensywny, ale co warto podkreślić, bardzo ciekawy. Jak już pisała w swoim ostatnim poście Paulina, byliśmy na meczu Polska- Nigeria, który był rozgrywany na Wrocławskim stadionie. Nie to jednak jest tematem tego wpisu, ale mój start w 11 Panas Półmaratonie Ślężańskim.
Około godziny 9 pojawiłem się w biurze zawodów by zarejestrować się i odebrać pakiet startowy, który składał się z odżywek, żelu energetycznego, dobrej jakości koszulki technicznej (płatny dodatkowo przy zapisach) i piwa. Niestety jedna z odżywek była źle zamknięta i wylała mi się w reklamówce. No cóż, takie rzeczy się zdarzają.
Ciekawym rozwiązaniem było przechowywanie rzeczy. Przechowalnia była podzielona na dwa budynki- "damski i męski". Nie wiem jak to było rozegrane w tym damskim, ale w męskim przechowalnia była na niewielkiej sali gimnastycznej.
Start był zlokalizowany na rynku. Uświetniała go także orkiestra policyjna. Wszyscy startujący zebrali się na linii startu. , że ostatni pacemaker był na czas 2:50, czyli biegł tempem na 10 minut przed wyznaczonym 3 godzinnym limitem czasu biegu brutto. Do tej pory nie poświęcałem czasu na informacje kto to jest pacemaker. Jest to osoba wystawiona przez organizatora, która ma za zadanie biec tempem na uzyskanie danego wyniku. Zawsze jest charakterystycznie ubrany, na numerze startowym ma napis "pacemaker", często dodatkowo biegnie z plecakiem i balonami z helem na których jest opisany czas, jaki powinien uzyskać. Taka osoba jest doskonałą informacją, czy uda mi się osiągnąć jakiś określony czas. Niektórzy biegacze biegną za pacemakerami na zasadzie "złap zająca", czyli trzymają się za daną osobą, w tym przypadku pacemakerami.
Start obwieścił wystrzał z armaty. Trasa początkowo prowadziła pod górę. Zdarzały się zbiegi, jednak były krótkie. Podbiegi były coraz trudniejsze, aż najtrudniejszy od Sulistrowiczek do przełęczy Tąpadła. Tu jednak dzielnie dawałem radę, a choć było ciężko, to jednak dość fajnie się biegło.
Trochę inaczej się zaczęło z momentem zbiegania. Podczas drugiej części półmaratonu, czyli "obniżaniu poziomu" po osiągnięciu najwyższego punktu biegu Przełęczy Tąpadła nieźle wytrzęsło mi kiszki. W tym momencie dłuższy bieg stał się niemożliwością, a zamiast biec po progres, musiałem na tyle szybko maszerować, aby zmieścić się w limicie czasu. Dopiero tuż przed metą pozwoliłem sobie na bieg, nawet na sprint do mety. Mogłem sobie pozwolić na to, gdyż wiedziałem, że toaleta jest blisko.
Na mecie odebrałem medal, potem odebrałem jeszcze certyfikat, który jak dla mnie także był nowością. Chciałem jeszcze czekać na losowanie, jednak ograniczony czas, oraz mnogość kategorii sportowych wojskowych uniemożliwiła mi doczekanie do momentu losowania.
Ten bieg pokazuje jak nie fizyczne wyprucie, ale naturalne potrzeby mogą uniemożliwić osiągnięcie dobrego wyniku. Czas 2:50 nie jest w żaden sposób imponujący. Zdjęcia można obejrzeć na stronie fotomaraton, tutaj daję link do moich zdjęć.
Oczywiście jak zawsze zapraszam do zapisania się na subskrypcję, oraz do grona obserwatorów. Wszystkie aktualności znajdziesz na mojej stronie na facebooku, do którego link daję tutaj. A już za tydzień kolejny wpis, na który już dzisiaj zapraszam.