niedziela, 26 czerwca 2016

Rowerem na Wielką Sowę

Równo tydzień temu wraz z moimi przyjaciółmi Pauliną, Anią i Michałem ruszyliśmy na Wielka Sowę rowerami. Okazja była dobra, ponieważ ksiądz od nas z parafii odprawiam mszę w kapliczce na szczycie. Dotarcie na mszę było głównym naszym celem.

Spotkaliśmy się jak poprzednimi dwoma razami u Pauliny i ruszyliśmy w drogę. Nasze po 2 kółka skierowaliśmy w kierunku Zalewu Witoszówka, jadąc dalej na Bystrzycę Dolną. Tu jednak dopadła nas mała awaria w postaci zaklinowania się łańcucha.

Po poradzeniu sobie z awarią ruszyliśmy dalej, ja i Paulina wysunęliśmy się do przodu a Michał i Ania zostali trochę w tyle. Tak minęliśmy rozmawiając ze sobą Burkatów i poczekaliśmy z Pauliną na resztę na moście w Bystrzycy Górnej.

Dalsza droga przebiegała oczywiście dalej przez Bystrzycę Górną i Lubachów. Znów się lekko rozdzieliliśmy i jechaliśmy w parach. Tu też muszę wyrazić podziw dla Pauliny, która dość ostro pracowała na podjeździe do Zagórza. Na tych przełożeniach przerzutek ja 5 razy bym się zastanawiał, czy nie wprowadzać. Na górze przy przejeździe kolejowym oczywiście poczekaliśmy na pozostałych członków naszej "rowerowej pielgrzymki".

Dalsza droga przebiegała przez Zagórze, a w Jugowicach skręciliśmy na Walim. W Jugowicach zaczęła się trasa pod górę, która z przerwami towarzyszyła nam aż do szczytu. Tak dotarliśmy do Walimia.

Tu w wyniku mojej drobnej pomyłki skręciliśmy jedną ulicę za wcześnie. Dojechaliśmy prawie do Glinna omijając Przełęcz Walimską i oddalając się od celu. W związku z tym zjechaliśmy na drogę leśną i nią przejeżdżając w międzyczasie także przez łąki dotarliśmy pod ambonę myśliwską. W międzyczasie zadzwoniliśmy do księdza Wojtka z prośbą, by troszkę opóźnił mszę.

Pod Amboną droga się skończyła, a my przedzieraliśmy się przez gęste iglaki prawie na przełaj. zaraz za nimi trafiliśmy na kolejną drogę, która poprowadziła nas już do Przełęczy Walimskiej. Od przełęczy natomiast prowadząc rowery i czasem na nich jadąc tam gdzie było można, dotarliśmy na szczyt. Po drodze ludzie dali nam znać, ze ksiądz czeka na rowerzystów, którzy mówili, że są w drodze (to chyba o nas!).

Po jakiś 40 minutach na szlaku znaleźliśmy się na szczycie. Jak się okazało, było to już w trakcie kazania. Ksiądz nie mógł czekać dłużej jak 20 minut i zaczął.

Po mszy usiedliśmy przy jednym ze stolików na szczycie. Dołączył do nas Wojtek. od rozmowy w pewnym momencie przeszliśmy do konkurowania w ćwiczeniach kalistenicznych. Zaczęło się od pompek, potem brzuszki, a potem tricepsy. Okazałem się najsłabszy z naszej trójki mężczyzn.

Po długim fajnie spędzonym czasie ruszyliśmy przez Małą Sowę na Przełęcz Sokolą. Na niej rozstaliśmy się z Wojtkiem, który zostawił swój samochód w Sierpnicy. Popędziliśmy w dół przez Rzeczkę zatrzymując się na chwile w Walimiu. Tu zmieniły się trochę pary i ja jechałem z Michałem, a dziewczyny razem. Poczekaliśmy na nie w Jugowicach na skrzyżowaniu.

Z Jugowic dalej jechaliśmy w parach. Mnie i Michała wzięło na wyścigi, ale tym razem to ja byłem górą. Na dziewczyny poczekaliśmy w Lubachowie na przystanku pod tamą. Stąd już pojechaliśmy razem do Świdnicy. po drodze minął nas Wojtek.

Tą samą drogą co jechaliśmy dojechaliśmy do Pauliny. Tu na zakończenie warto zwrócić na coś uwagę. jak możesz jechać z przyjaciółmi gdziekolwiek, to z nimi jedź. To na pewno zawsze będzie owocne, a przy okazji jest to pożytecznie spędzony czas.

[PR]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz