Podobnie jak w poprzednich latach, kolejną rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości postanowiłem uczcić biegiem. Ponownie mój wybór padł na Górski bieg Niepodległości w Świerkach. I o tym chciałem teraz napisać. Tym razem jednak będzie krytycznie.
W zeszłym roku na trasie dominował śnieg. Ten rok był jednak zupełnie inny, ale może zacznę od początku.
Po dotarciu na miejsce samochodem udałem się do świetlicy by wypełnić formalności. Mimo dość dużej kolejki, zapisy szły dość szybko. W pakiecie startowym były: numer, izotonik i ulotka reklamowa. Przy zapisach od razu poinformowano mnie o losowaniu darmowych startów w biegach(kartkę z numerem trzeba było wrzucić do tzw. Tomboli).
Następnie poszedłem się przebrać i tu mnie spotkał pierwszy zgryz. W zimowym biegu, który ma zaplecze w postaci budynku świetlicy wiejskiej nie zorganizowano szatni dla zawodników. Mało tego, toalety w budynku były zarezerwowane tylko dla pań (panowie mieli toi toie na podwórku), przez co nie było nawet gdzie umyć sobie rąk.
Poszedłem wiec do samochodu, by przy nim się przebrać. Było zimno, wiało, więc "przysamochodowa szatnia" nie była niczym przyjemnym. Na bieganie w zimnie wykorzystałem bluzę i komin z poprzedniego biegu.
Zbliżała się godzina startu, wiec rozgrzałem się i ustawiłem się przed bramą startową, tradycyjnie na samym końcu stawki. Nastąpiło przywitanie zawodników, został zaśpiewany hymn i po odliczaniu wszyscy wystartowali.
Pierwsze około półtora kilometra było pod górę. Dominowało błoto, było zimno i wiało. Przez to, że pod górę się hamowałem, by mnie nie odcięło pod górę miałem problem z utrzymaniem temperatur ciała (po prostu marzłem).
Następnie nastąpiło wygładzenie terenu i zbieganie lekko z góry. Tutaj mogłem przyspieszyć dogrzewając mięśnie. Poza mocno utrudniającym bieg błotem biegło mi się coraz lepiej. Do dość mocnych podbiegów trzymałem spokojne tempo około 6:30 min/km.
Przy przedostaniom podbiegu błoto wręcz uniemożliwiało bieg. Tutaj jak dla mnie był kolejny zgryz w postaci wolontariuszy obstawiającymi trasę, którzy rozpalili ognisko pod samym drzewem. po zdobyciu odbiegu idąc, pobiegłem dalej po prostym. nie był to jednak łatwy bieg, było ślisko i błoto czasem zmieniało się w rozległe kałuże.
Został jeszcze jeden podbieg, pod górę Włodzicką, który był już "ścianą płaczu". Znów podchodziłem, a ze szczytu schodziłem. Na bieg nie pozwalała nawierzchnia, która była moim zdaniem dość sporym zagrożeniem dla zdrowia (groziło kontuzją kolan). Potem zostało przebiec ostatnie około 200 metrów i meta.
10-cio kilometrowy bieg ukończyłem z czasem 1:26. Szału nie było, ale kolejny bieg ukończony i patrząc na profil biegu (bardziej kontuzjogenny niż biegi OCR ->przykład OCR). na mecie oczywiście odebrałem pamiątkowy medal za ukończenie biegu.
Poszedłem zjeść posiłek regeneracyjny (jak nigdzie indziej dwudaniowy), wypić coś ciepłego i ogrzać się na świetlicy. Poczekałem do losowania , a po rozdaniu wszystkich biegów na Wielką Sowę opuściłem świetlicę idąc do samochodu, a następnie wróciłem do Świdnicy.
Podsumowując ten bieg, to jakość trasy już w zeszłym roku pozostawała wiele do życzenia Może ktoś lubi tego typu ryzyko, jednak jak dla mnie jest to niepotrzebne wystawianie się na kontuzję, bo mi nawet ciężko bawić się tego typu biegiem. Do organizatorów mam sugestię, by jednak wydzielić jakieś miejsca na szatnię. Co do polecenia innym biegu, nie mówię nie, ale osobiście za rok wracam do Biegów Niepodległości w Świdnicy, które ponoć podniosły poziom pod kątem organizacyjnym.
Jeśli podoba Ci się to co tutaj piszę, to zapraszam do subskrypcji bloga, oznaczeniu siebie jako obserwatora, oraz do polubienia mojej strony na facebooku. Link do strony znajdziesz tutaj. Kolejny wpis już za tydzień, zapraszam do lektury pozostałych wpisów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz