Czas powrócić do opowieści niedokończonej, czyli do wyprawy rowerowej przez Jurę Krakowsko- Częstochowską. Do tej trzy opisałem 3 dni, czyli 160 kilometrów do Częstochowy, pech pod Częstochową i o tym jak utknąłem w Poraju. Tym razem będzie czwarty dzień, czyli udało mi się wyjechać z Poraju w dalszą drogę.
Po wieczornej nawałnicy poprzedniego dnia gdy wstałem nadal padał deszcz. Trochę skomplikowało mi to spakowanie się, ale nie uniemożliwiło mi tego. Wszystkie rzeczy przeniosłem do hangaru w którym stał niewielki jacht i zacząłem składać namiot. kije i szpilki schowałem do worka, a sam namiot rozłożyłem na podłodze w hangarze. Następnie spakowałem sakwy i przywiązałem je do roweru. Potem dopakowałem namiot, dowiązałem do sakw i je zaciągnąłem paskami. Na koniec zabezpieczyłem pokrowcami przed deszczem.
Tak Spakowany pożegnałem się z gospodarzami i ruszyłem w dalszą drogę. Tym razem nie mogłem skorzystać niestety z nawigacji, ponieważ nienaładowane powerbanki i bateria w telefonie ograniczyły mi korzystanie do minimum. Miałem jednak przygotowane dwie mapy Jury- Części północnej i południowej.
Objechałem jezioro Porajskie dalej kierując się na Żarki Letnisko. Droga dookoła jeziora była typowo szutrowa przyjemna do jazdy. Po pożegnaniu się z jeziorem przez Żarki Letnisko przejechałem szeroką drogą rowerową.
Pierwszym większym miastem po drodze był Myszków. Przejechałem tędy jak najszybciej i zasuwałem dalej przez Zawiercie. Z Zawiercia zaczął się podjazd pod Ogrodzieniec. Korzystając z okazji udałem się pod zamek Ogrodzieniec.
Po krótkim odpoczynku pod zamkiem objechałem go drogami leśnymi. Tutaj spotkała mnie przygoda taka, że się zgubiłem. Po wskazówkach miejscowych ludzi wyjechałem poniżej zamku i zjechałem do centrum Ogrodzieńca by odbić na Olkusz.
Droga do Olkusza przez długi czas prowadziła pod górę, by potem dać wypocząć wymęczonym mięśniom podczas jazdy w dół. Po drodze przejeżdżając przez Klucz minąłem z lewej Pustynię Błędowską. Jest to kolejna ciekawa atrakcja, niestety brakło mi czasu by tam pojechać.
Od Olkusza droga prowadziła drogami leśnymi i wioskami. Ciekawszym miejscem były Racławice znane z Powstania Kościuszkowskiego. Próżno tam jednak szukać jakichkolwiek tablic upamiętniających tą bitwę.
Niedaleko celu spotkała mnie kolejna ciężka przygoda. Jadąc drogą polna wjechałem w lepkie błoto, które osadziło się na hamulcach i w błotnikach. Do dotarcia do drogi asfaltowej rower z zablokowanymi kiłami ciągnąłem za sobą co ze względu na dodatkowy bagaż było dodatkowym utrudnieniem.
Po dotarci do ulicy dojazd do Brandysówki w Dolinie Będkowskiej zajął mi około pół godziny. Dotarłem tam tuż przed 22. Zameldowałem się i po opłaceniu noclegów rozbiłem po ciemku namiot.
Ostatnim tego dnia zgryzem była kuchni czynna do godziny 22. Tego dnia niewiele jadłem i jak dojechałem byłem bardzo głodny. I tak będąc głodnym nie zostało mi nic innego jak naładować telefon i iść spać na głodnego.
Dzień był dość ciekawy , a droga nie należała do łatwych. Tego dnia przejechałem prawie 108 kilometrów.
Jeśli to co tutaj piszę podoba Ci się zapraszam do subskrypcji, oraz do zapisania się na obserwatora. Zapraszam tez do swojej strony na facebooku. Link do niej znajdziesz tutaj
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz