środa, 27 grudnia 2017

Wyprawa rowerowa na Jurę Krakowsko- Częstochowską cz. 5- Ojcowski Park Narodowy

To już piąty dzień wyprawy i choć minęło od niej pół roku, to nadal nie skończyłem je pisać. Zdążyłem już wyjechać z Wrocławia i dojechać do Częstochowy, potem dociągnąłem się do Poraju i go zwiedziłem, oraz przetrwałem w nim pierwszą nawałnicę. Następnego, czwartego dnia wyjechałem z Poraju i dojechałem do Brandysówki w Dolinie Będkowskiej.


Kiedy wstałem rano, wiedziałem, że czeka mnie trochę roboty anim wyruszę. Pierwsze, to trzeba było pozbyć się dużej warstwy błota z hamulców, błotników i każdego innego miejsca, w którym utrudniałoby jazdę. Z . Potem trzeba było zabezpieczyć namiot przed ewentualnym załamaniem pogody, coś zjeść i spakować niezbędne rzeczy. 

Zanim opiszę trasę warto nieco wspomnieć o miejscu w którym się rozbiłem. Przy wąskiej uliczce z jednej strony były drewniane zabudowania trochę na kształt schroniska górskiego. Jest to Brandysówka, dom zbudowany dla alpinistów, którzy po drugiej stronie ulicy mają najwyższą poza Tatrami naturalną ścianę wspinaczkową Sokolicę. U podnóża Sokolicy jest potężne pole namiotowe. To wszystko rodzina Brandysów prowadzi od ponad 100 lat.

Z Brandysówki pojechałem ulicą górę doliny. Niedługo skończyła się i dalej ciągnęła się droga leśna. Miejscami pojawiały się duże kałuże po ostatnich opadach. Tak jadąc pod górę tą drogą dojechałem w końcu do jaskini nietoperzy.

Niedługo potem wyjechałem z lasu w Bęble. Kawałek przejechałem bocznymi ulicami, przeciąłem drogę krajową 94 i znalazłem się na granicy Ojcowskiego Parku Narodowego.

Na początek był około 3 kilometrowy zjazd w dolinę. Droga była asfaltowa, szeroka i mimo, że było na niej dużo ludzi, to było też dużo miejsca na swobodną jazdę rowerem. Mimo zakazu ruchu samochodów, co jakiś czas mijał nas samochód. Trochę to dla mnie nie do pomyślenia, ale na tego typu "turystów"niestety nic nie poradzę. 

Im bliżej dna doliny tym ciekawsze widoki się roztaczały. Na samym końcu doliny drogi asfaltowe i leśne kierowały się w różne strony Nie każda była w tym momencie dla mnie dostępna ze względu na rower. Tu postanowiłem udać się a kawę do niewielkiej kawiarni która znajdowała się w drewnianym domku. Tam kawę wypiłem w przyjemnie zagospodarowanym ogródku.

Po dłuższym lenistwie ruszyłem dalej do Ojcowa na obiad. Jechałem cały czas doliną podziwiając formy skalne, które roztaczały się zarówno z lewej, jak i z prawej strony. 



Po obiedzie w Ojcowie miałem dojechać do końca parku narodowego i skierować się na Olkusz i dalej do Klucza. Po odzyskaniu zasięgu w telefonie sprawdziłem pogodę i wiedziałem, że około godziny dwudziestej spodziewana jest gwałtowna burza. Przed rozwidleniem niestety znalazłem w nodze kleszcza, co mi trochę skomplikowało plany. Nie miałem czym go wyciągnąć, więc zmieniłem trochę planowana drogę i pojechałem do ośrodka zdrowia w Skale.

Niestety zajęło to trochę czasu, zanim tam dojechałem, wyciągnięto mi tego pasażera na gapę i wróciłem na trasę. Stwierdziłem, ze decyzję, czy dotrę na pustynię podejmę już w Olkuszu. 

Po drodze nadal mijałem formy skalne, ale dodatkową atrakcją przy drodze był zamek na Pieskowej Górze Droga ciągnęła się nadal droga wojewódzką i bocznymi ścieżkami. Tak dotarłem do Olkusza. Niestety byłem około półtora godziny jazdy od Doliny Będkowskiej, a w Olkuszu znalazłem się dość późno, przez co musiałem zrezygnować z drugiego celu tego dnia.

Do Brandysówki większość drogi pokonałem Krajową 94. Szerokie pobocze pozwoliło mi na bezpieczną i szybką jazdę. Co jakiś czas oglądałem się za siebie, by sprawdzić, czy burza nie będzie wcześniej. Na moje szczęście nie przyszła wcześniej, ale później, niż się spodziewałem. Dojechałem do trasy którą przeciąłem krajową 94, ale tym razem do Brandysówki dojechałem trochę inną drogą.

Bo zabezpieczeniu roweru jeszcze raz sprawdziłem namiot. wszystko było gotowe na przyjęcie burzy. Nie spodziewałem się wiatru, ponieważ Dolina Będkowska w tym miejscu jest chroniona z trzech stron przed wiatrem i tylko z jednej strony mogło wiać. W kolejnym wpisie z tej podróży dowiecie się jak bardzo się myliłem w swoich przewidywaniach.


Po naładowaniu zapasowych baterii poszedłem spać. Burza dużo się opóźniała, jednak nadeszła w nocy, ale o tym następnym razem.

Jest to ostatni wpis w tym roku. Przy tej okazji życzę Wam nowego roku jeszcze lepszego niż ten.

Jeśli podoba Ci się to co tutaj piszę, to zapisz się na subskrypcję, oraz do grona obserwatorów. Wszelkie aktualności są także dostępne na mojej stronie na facebooku, do której link znajdziesz tutaj. Następny wpis oczywiście jak zawsze w kolejną środę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz