poniedziałek, 11 lipca 2016

Zdobycie Śnieżki i zwiedzanie Karpacza

Jak już o tym dawałem znać wybrałem się w Karkonosze, z celem zdobycia Śnieżki. Trochę wstyd się przyznać, ale Śnieżkę zdobyłem pierwszy raz. Jednak warto zacząć po kolei.

Dzień Pierwszy

Pierwszym etapem było dojechać do Karpacza i dotrzeć do Samotni, by tam spotkać się z Pauliną, Anią, Michałem i Karolem. Wyjechałem ze Świdnicy wczesnym ranem kierując się na Kościół Wang. Jadąc drogą przez Wałbrzych i Kamienną Górę po trochę ponad godzinie drogi dotarłem w pobliże celu gdzie zostawiłem samochód. Warto też dodać, że od Kowar widok na Śnieżkę był niesamowity, a pogoda była słoneczna z nadpływającymi chmurami.

Po zaparkowaniu samochodu skierowałem się do wejścia pod Kościołem Wang. Stamtąd wszedłem przez bramę Karkonoskiego Parku Narodowego na niebieski szlak.

Tak przez Polanę dotarłem niebieskim szlakiem dotarłem do miejsca spotkania, czyli schroniska Samotnia. Po drodze do Samotni podziwiałem góry, oraz kotły, które roztaczały się przede mną. Z czasem zza drzew było widać Strzechę Akademicką, czyli schronisko górskie, które jest następnym na drodze za Samotnią.
 widok z drogi na Śnieżkę
 jezioro Mały Staw
 Samotnia

Na Samotni przyszło mi cierpliwie czekać. trochę czasu po dotarciu Paulina dała mi znać, ze będę musiał jeszcze poczekać. Jednak dotrwałem do chwili, kiedy następny sms dał mi znać, ze moi przyjaciele dotarli i są pod schroniskiem. 

Po dłuższej chwili odpoczynku ruszyliśmy dalej w kierunku Strzechy Akademickiej.
widok na Mały Staw z drogi między Samotnią, a Strzechą Akademicką

 Dziewczyny szły przodem, a ja, Michał i Karol trochę z tyłu. Po około 10 minutach dotarliśmy do Strzechy, gdzie jednak długo nie zabawiliśmy. Dalej od Strzechy akademickiej skierowaliśmy się do Domu Śląskiego, ostatniego schroniska przed podejściem na szczyt. I tym razem Paulina i Ania wysunęły się na przód.

Schronisko Dom Śląski powitało nas tłumem ludzi. Pierwotny plan zakładał, żeby tu przenocować, ale okazało się, że nie ma miejsc. Do tego natknęliśmy się tu na płatną toaletę (pierwszy raz płatną toaletę w schronisku górskim widziałem). Po odpoczynku i posileniu się wyruszyliśmy na szlak. Tu nas zastała pewna reklama dotycząca Domu Śląskiego

Z dwóch możliwych podejść wybraliśmy to ostrzejsze. Było ono dużo ciekawsze. Po drodze były dwa tarasy widokowe na czeską stronę Karkonoszy.
Po niedługiej wspinaczce dotarliśmy na szczyt. Poza znanymi tutaj dyskami, kaplicą św Wawrzyńca i budynkiem poczty czeskiej zastał nas na szczycie mocny wiatr. Mimo to spędziliśmy tu około pół godziny napawając się widokami roztaczającymi się ze Śnieżki.

Na powrotną drogę wybraliśmy tą sam, którą dotarliśmy do celu. Tym samym szlakiem wróciliśmy do Domu Śląskiego. Jeden z uczestników wyprawy lekko nie domagał i postanowiliśmy najpierw odprowadzić go na wyciąg na Kopie. Wobec tego, że się spóźniliśmy i wyciąg był nieczynny, zapadła decyzja, że schodzimy razem na dół i w Karpaczu szukamy noclegu.


Wobec tego skierowaliśmy się czarnym Szlakiem na Biały Jar i zeszliśmy do Karpacza, na początek wyciągu. Na przedzie szedłem z Pauliną, a za nami reszta. Po dojściu do Karpacza skierowaliśmy się do miejsca, gdzie zaparkowałem samochód i w tych okolicach zaczęliśmy szukać noclegu. Udało nam się wynająć pokój pięcioosobowy za 160 zł (32 zł od osoby) w bazie, która nazywa się Garaż. I tak spędziliśmy razem dzień na wspaniałej przygodzie.

Dzień drugi (niedziela)

Niedzielę postanowiliśmy spędzić w Karpaczu. Po opuszczeniu noclegu ruszyliśmy samochodem w kierunku centrum. Po zaparkowaniu na zatłoczonym parkingu poszliśmy na tor saneczkowy Kolorowa. Tam postanowiliśmy skorzystać z tej atrakcji Karpacza. Jechałem pierwszy, ale niestety dwa razy przede mną trafiłem na maruderów i nie mogłem poszaleć.

Następnie wybraliśmy się na spacer w dół Karpacza Po dojściu do ostatnich sklepów postanowiliśmy wrócić do samochodu i wybrać się na skocznię. Po drodze wstąpiliśmy jeszcze na lody. Samochód znów zostawiliśmy w okolicach świątyni Wang.

Spacerkiem ruszyliśmy w kierunku skoczni. Przy kasie, gdzie były bilety wstępu, można było także wykupić przejazd tyrolką ze szczytu skoczni. Nie dałem się długo namawiać, ponieważ lubię takie atrakcje. Dostałem "majtki alpinisty" i wie tyrolki połączone z uprzężą za pomocą liny. Następnie zaczęliśmy wszyscy się wdrapywać po schodach na punkt widokowy na szczycie skoczni narciarskiej. 

Na górze czekał już na mnie instruktor. Podczepił mnie do lin. Popatrzyłem w dół (45 metrów do ziemi) i zapytałem w jaki sposób instruktor hamuje. Jak usłyszałem, że ten na dole robi to ręcznie, to zwątpiłem (myślałem, ze będzie mnie łapał) mimo to jednak usiadłem na uprzęży i ruszyłem zjeżdżając po linach w dół. Tyrolka była tak skonstruowana, że lekko kręciło mną w prawo i lewo. Dal dole za pomocą hamulca na linie zjazdowej i liny zatrzymał mnie drugi instruktor, wepchnął na platformę i pomógł ściągnąć uprząż. Wróciłem po przyjaciół na skocznię i skierowaliśmy się do samochodu. 

Przed powrotem byliśmy jeszcze na obiedzie i w kościele na mszy. Następnie zapakowaliśmy się w samochód i ruszyliśmy w po samochód Ani. Następnie obydwoma samochodami wracaliśmy do domu.

Co prawda o paru atrakcjach jeszcze nie napisałem. Wspomnę tylko jedną, a jest to punkt anomalii grawitacji. Samochód sam toczył się pod górę.

Kończąc jednak dzisiejszy wpis muszę stwierdzić, ze tego mi było trzeba. Był to naprawdę dobrze spędzony czas, za co wszystkim uczestnikom wędrówki dziękuję.

[PR]










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz